Wyzwanie czytelnicze (październik-grudzień)

by Anna

Aż trudno mi uwierzyć, że tegoroczne wyzwanie czytelnicze właśnie dobiegło końca. Ostatni rok minął mi w ekspresowym tempie i nawet nie zauważyłam kiedy w sklepach zaczęły się pojawiać świąteczne ozdoby i światełka na choinkę. To oznacza też, że nadszedł czas na ostatnie już czytelnicze podsumowanie w tym roku.

Przez ostatnie trzy miesiące udało mi się przeczytać więcej, niż trzy książki obcojęzyczne, ale tutaj opowiem Wam tylko o tych, które uważam za najbardziej wartościowe. Będą to dwie norweskie powieści i jedna kanadyjska. Zapraszam do lektury!

Per Petterson Ut og stjæle hester

To podobno jedna z tych powieści, które „każdy powinien kiedyś przeczytać”. A przynajmniej tak powiedział mi kiedyś mój lektor norweskiego. Już raz zaczynałam czytać tę książkę, ale pamiętam, że poddałam się wtedy dość szybko. Być może dlatego, że nie byłam jeszcze na odpowiednim poziomie językowym, a może dlatego, że to nie był odpowiedni czas. Tym razem jednak przeczytałam książkę dosłownie jednym tchem i już rozumiem zachwyt prozą Pettersona.

Ut og stjæle hester to taka typowa norweska powieść, w której niby niewiele się dzieje, a jednak historia wciąga. Powieść napisana jest z dwóch perspektyw – jedna obejmuje wydarzenia z przeszłości, a druga dotyczy życia postaci wiele lat później. W ramach zachęty mogę Wam zdradzić, że wydarzenia z dzieciństwa głównych bohaterów bardzo wpływają na ich późniejsze życie. Wydarzenia te były naprawdę tragiczne, choć tego dowiadujemy się dopiero w połowie książki.

Powieść polecam wszystkim, którzy lubią nieco mroczną atmosferę skandynawskich powieści obyczajowych i którym nie potrzebna jest wartka akcja, bo tej z pewnością tu nie znajdziecie. Teraz jednak już rozumiem, co miał na myśli mój lektor, mówiąc, że tę książkę po prostu trzeba przeczytać. Jest napisana przepięknym językiem, co samo w sobie już powinno być wystarczającą rekomendacją.

Margaret Atwood Life before man

Jakiś czas temu była moda na książki Margaret Atwood, głównie za sprawą serialu opartego na powieści Opowieść podręcznej. Ja moją przygodę z Panią Atwood zaczęłam jednak od zupełnie innej książki, a mianowicie Life before man. To jedna z pierwszych feministycznych powieści autorki, choć ja nie odczułam tego jakoś specjalnie.

Czytając krótki opis książki na okładce można odnieść wrażenie, że to kolejne płytka powieść o trójkącie miłosnym, ale nie dajcie się zwieść pozorom! To wcale nie jest historia, w której główny bohater jest rozerwany między dwoma kobietami, a końcu wybiera jedną z nich i oboje żyją długo i szczęśliwie. Wprost przeciwnie…

Historię czytamy z trzech perspektyw: Nate’a, Elisabeth oraz Lesje. Nate i Elisabeth są małżeństwem, natomiast Lesje pracuje z Elisabeth, a wkrótce później zostaje kochanką Nate’a. Nie zdradzę Wam więcej, bo tę książkę najlepiej po prostu przeczytać, żeby docenić jej kunszt.

To, co również mnie urzekło w tej historii to powrót do lat 70. Coraz częściej sięgam po książki napisane właśnie w tym okresie i za każdym razem urzeka mnie to, jak proste było wtedy życie. Ludzie wysyłali listy i używali telefonów stacjonarnych, a gdy chcieli się od wszystkiego odciąć to po prostu wychodzili z domu i nie martwili się tym, że mają włączony GPS w telefonach czy zegarkach. Jak już pewnie wiecie z moich poprzednich wpisów, jestem coraz bardziej rozczarowana kierunkiem, w jakim zmierzamy jako społeczeństwo. I wcale nie chodzi mi o to, żeby się odciąć od wszystkiego i żyć jak w latach 70., bo to niemożliwe. Sama bardzo doceniam możliwości, jakie daje nam internet, bo dzięki niemu mogę na przykład napisać dla Was ten post czy kupić nowego ebook’a w minutę i przesłać go sobie na czytnik. To, co mnie męczy i frustruje to ludzie gapiący się w telefony podczas obiadu albo gdy są z innymi. To przechodnie, którzy scrollują facebook’a, a ja prowadząc samochód modlę się tylko, żeby żadne takie zombie nie weszło mi niespodziewanie pod koła. To też studenci, którzy zerkają na ekrany, myśląc, że nie widzę. Zapewniam, że widzę doskonale 😉 Gdy więc mam dość tego wszystkiego, sięgam po takie właśnie książki i przenoszę się do świata, gdzie podczas obiadu z rodziną czy znajomymi ludzie po prostu rozmawiają, a nie wysyłają wiadomości do innych.

A wracając do tematu – dla kogo jest ta książka? Wydaje mi się, że dla wszystkich, bo opisana w niej historia jest na tyle uniwersalna, a język wartki, że spodoba się większości. Poza tym znajdziecie tam również wiele humorystycznych smaczków, które są specjalnością Margaret Atwood. Z pewnością sięgnę jeszcze po inne jej książki i Was też do tego zachęcam.

Hanne Ørstavik Uke 43

Z jakieś powodu Hanne Ørstavik zajmuje specjalne miejsce w mojej biblioteczce. Wszystko zaczęło się na studiach, gdy na zajęcia z literatury musieliśmy przeczytać powieść Kjærlighet (wyd. pol. Miłość). Książkę pochłonęłam wtedy w jeden wieczór, a z każdą kolejną stroną byłam coraz bardziej zła. W dodatku zakończenie Miłości było otwarte, więc frustracja po lekturze tylko wzrosła. Chwyt autorki jednak zadziałał doskonale, bo zaraz po tym sięgnęłam po pozostałe jej książki, które udało mi się znaleźć w uczelnianej bibliotece i totalnie przepadłam.

Uke 43 czytałam już kiedyś, ale tej jesieni postanowiłam wrócić do tej powieści. Główną bohaterką jest w niej Solveig, która wykłada literaturę na jednym z norweskich uniwersytetów. Podobnie jak w przypadku Ut og stjæle, również i tu nie dzieje się nic szczególnego, ale jakimś sposobem trudno jest odłożyć tę powieść na bok, jak już zaczniemy czytać. Język jest dość prosty, więc myślę, że nawet osoby uczące się norweskiego świetnie poradzą sobie z prozą Ørstavik.

Komu polecam Uke 43? Osobom, które chcą odkryć nieco mniej popularną literaturę norweską i których nie zrażają nieco dziwaczne historie. Hanne Ørstavik jest bardzo popularna w Norwegii, ale w Polsce już niekoniecznie. Jej proza ginie w gąszczu skandynawskich kryminałów, które tłumaczy się u nas na potęgę. Jeśli nie czytacie w języku norweskim to rozejrzyjcie się chociaż za polskimi tłumaczeniami jej książek. Dostępne są dwa tytuły: Miłość i Pastor.


Czy braliście udział w wyzwaniu? A może regularnie czytacie w językach obcych?

You may also like

2 komentarze

Z Kontekstu 27/12/2018 - 08:45

Nie brałam udziału w wyzwaniu, ale właściwie codziennie czytam po angielsku. To chyba jeden z najlepszych sposobów na poszerzenie słownictwa 🙂

Reply
Norwegolożka 29/12/2018 - 17:09

Zdecydowanie! Zamiast różnych wymyślnych sposobów na wkuwanie słówek, wystarczy czytać. Wtedy od razu widzimy słowa w kontekście 🙂

Reply

Leave a Comment

Strona korzysta z plików cookies. Warunki przechowywania i dostępu do plików cookies możesz ustawić w przeglądarce. Ok!