Wycieczka na Północ – wpis gościnny

by Anna

Jakiś czas temu pisałam o tym, jak kiedyś wyglądało życie na Północy Norwegii. Dziś przeczytacie jak obecnie żyje się na dalekiej Północy, a konkretnie w Finnmarku. Na wycieczkę zabierze Was Karolina, która w gościnnym wpisie opowie o swoich przeżyciach z pobytu w Karasjoku. W imieniu Karoliny i swoim serdecznie zapraszam!

Mieszkając w sercu Północy

Gdy czasami macie ochotę uciec od swojego codziennego życia, na północy Norwegii znajdziecie ostoję spokoju. Ja sama, zupełnie przypadkowo, w poszukiwaniu kryjówki od świata, trafiłam do maleńkiego lapońskiego miasteczka, Karasjoku.

Prawie niezauważalny na mapie, Karasjok znajduje się zaledwie kilkanaście kilometrów od granicy z Finlandią i około 260 od Przylądka Północnego. Jest stolicą Finnmarku, regionu Norwegii w większości zamieszkanego przez plemię Samów (Samowie występują również na północy Szwecji, Finlandii, i karelskiej części Rosji), a nam bardziej znanego pod nazwą Laponii.

Niedane mi było spotkać świętego Mikołaja, ani zobaczyć zorzy polarnej, ale w moim sercu na zawsze wpisało się kilka wspomnień, które będą mi się kojarzyły z tą odległą częścią Europy.

foto1.jpg

Widok na Kárášjohkę, rzekę płynącą przez Karasjok

Bezkres

Droga z lotniska do Karasjoku ciągnęła się setkami kilometrów, wśród lasów i skał. Niektóre odcinki trasy oznakowane były specjalnymi znakami, które przestrzegały przed zapuszczaniem się w przyległe tereny ze względu na magiczne leśne istoty. Nie bardzo mogłam uwierzyć w realność zagrożenia, ale z własnej woli absolutnie nie złamałabym tego przepisu. Z rzeczy bardziej wiarygodnych, na pewno wiecie, że Norwegia jest bardzo słabo zaludnionym krajem, tym bardziej na Północy. Oprócz nielicznych aut na szosie możecie spotkać za to bardzo dużo reniferów. Leniwie kroczą szosą albo pasą się nieopodal. Najgorzej, gdy nagle wyskoczą stadem zza zakrętu albo z zarośli. Dlatego, mimo pozornie pustych i gładkich szos zachęcających do beztroskiej jazdy, musicie niezwykle uważać.

foto2.jpg

Renifer maszerujący drogą

Nieznikające słońce

Do Karasjoku dotarłam na początku lata. Po raz pierwszy w życiu miałam okazję doświadczyć białych nocy i przez pierwsze kilka dni pobytu czułam się oszukana przez czas. Wydawało mi się, że wciąż jest późne popołudnie, po czym, spojrzawszy na zegarek, wskazówki wskazywały drugą nad ranem! Z   jednej strony był to niesamowity zastrzyk energii, ale z drugiej czułam, że nie jest to normalne zjawisko i słońce, które nie chowa się za horyzontem wywoływało we mnie uczucie niepokoju.

Samowie z kolei w czasie tzw. The Midnight Sun korzystają z długich dni i starają się jak najwięcej prac wykonać na zewnątrz, aby zdążyć przed zimą. Cieszą się z każdego promyka słońca, ponieważ boją się, że może on okazać się ostatnim tego lata. I zaczęłam się tym cieszyć wraz z nimi. Z kolei, w czasie zimy, odpoczywają, dłużej śpią, jeżdżą na snowmobilach, rozpalają ogniska i z gorącej sauny wskakują w biały, zimny śnieg. Na Północy nie ma czasu na depresję!

Przyroda

Wyobrażałam sobie Norwegię, pomimo turystycznego boomu na wycieczki do fiordów, nieco zbyt zmotoryzowaną, nowoczesną, rozleniwioną dobrobytem. Samowie, jak reszta Europy, w równym stopniu zafascynowani są snapami, pokemonami, selfie i wszelkimi internetowymi skarbami, za którymi sama nie nadążam. Ale przede wszystkim fascynuje ich przyroda. W jednej sekundzie potrafią wszystko to porzucić i wybrać się na kilka dni pod namiot. Łowiliśmy ryby, wędrowaliśmy dziesiątki kilometrów, polowaliśmy. Na marginesie, na każdą taką wędrówkę musieliśmy zaopatrzyć się w odstraszasz przeciwko niedźwiedziom – jednemu z niebezpieczeństw Północy. Nigdy żadnego nie spotkaliśmy, ale żyjąc tak daleko od zwartej cywilizacji, trzeba być przygotowanym na każdą ewentualność.

foto3.jpg

Przydrożna toaleta

Mówiąc o zwierzętach, jedną z największych atrakcji okolicy są renifery. Latem nie spotkacie ich w Karasjoku. W tym okresie wędrują w okolice wybrzeża. Hodowcy zakładają im specjalne chipy, dzięki którym mogą śledzić ich trasę. Dla mnie renifery były egzotycznym widokiem, dla Samów jedynie żywy jedzeniem – renifera wykorzystuje się całkowicie – od mięsa, przez futro, skórę, do poroża, z którego wykonuje się rękojeści do noży myśliwskich. Taki nóż to znak rozpoznawczy każdego Sama. Niezbędny przyrząd do przeżycia poza domem.

Ogień

Rodzina Samów, u której żyłam, bardzo często spędzała wieczory (białe wieczory) wokół ogniska w namiocie typowym dla tego regionu, czyli Lavvu (lávvu). Ten duży namiot, przypominający indiańskie tipi, znany jest od zamierzchłych czasów. Samowie zwykli się w nim zbierać by wspólnie przyrządzić żywność, czy posłuchać ich narodowego śpiewu, joikowania (śpiew wyrażający to, co mamy w głębi duszy). Każdy miał w nim przypisane miejsce według rodzinnej hierarchii. W dzisiejszych czasach podobna hierarchia już nie obowiązuje, ale wciąż jest to bardzo przyjemne miejsce do spędzenia wspólnie czasu, zadumania nad ogniem. Nic nie smakuje tak dobrze, jak łosoś wyciągnięty prosto z gorących płomieni, zagryziony kawałkiem zasuszonego serca renifera (przysmak Samów).  Jako ciekawostka, budynek saamskiego parlamentu został zbudowany na kształt lavvu, budowla iście nietypowa.

foto4.jpg

Sam trzymający swe zdjęcie wykonane w lavvu.

foto5.jpg

Ognisko w lavvu

Samowie

Na koniec przyjrzyjcie się Samom. Plemię trochę tajemnicze. Odległe. Różnią się od reszty Norwegów posturą i wzrostem, nieco krępi, ciemnowłosi, z mongolskimi rysami. Nietypowy obraz Norwega, prawda? Kultywują swoje tradycje. Przede wszystkim poprzez język. Dla jednej trzeciej Samów, to język saami jest pierwszym językiem, dopiero potem przychodzi norweski. Jeżeli dzieci nie miały możliwości nauczyć się mówić w saami w domu, na pewno nauczą się go w szkole.

Niezwykłym widokiem na pewno będą też ich narodowe stroje. Materiały barwione głęboką czerwienią czy niebieskim, zdobione są wyszukaną srebrną biżuterią. Im wyższy statusem Sam, tym dorodniejszą biżuterię będzie nosił. Wszystko jest wykonywane ręcznie.

Stroje zakłada się raczej od święta – czy to ślub, pogrzeb, chrzciny, czy też święto narodowe. Ale bardzo często można natrafić na ludzi ubierających się tak na co dzień. Szczególnie w Karasjoku, który dba, aby przyjezdni mieli nieco kontaktu z tamtejszą kulturą. Jeżeli kiedykolwiek będziecie mieli szansę, by tam zawitać, a pewno nie zawiedziecie się wizytą w karasjokowym Sami Parku, gdzie możecie zerknąć na rzemieślników wykonujących biżuterię, naczynia i zasmakować nieco prehistorycznego życia Samów.

Życie z Samami nauczyło mnie miłości i szacunku do przyrody i doceniania najmniejszej rzeczy, którą jest ona nam w stanie podarować. Nauczyłam się też potrzeby przebywania z drugim człowiekiem tak po prostu, w milczeniu, przy cieple ogniska, podczas wspólnej wędrówki. Drugi człowiek jest ważny, bo tylko on pomoże wam, gdy przyroda się przeciwstawi. I pokochałam ich swobodne podejście do życia. Bo nieważne, czy chłód, czy mrok, życie jest przyjemne.

foto6.jpg

Część narodowego stroju Samów

O Autorce:

Artykuł napisany przez Karolinę, pracującą dla http://pl.bab.la, fankę północnej Norwegii, w szczególności kultury Samów. Karolina przez kilkanaście miesięcy mieszkała w Karasjoku, pracując z turystami i zapoznając ich z bogactwem kultury Laponii.

Studiowała filologię rosyjską i podróżowała po Rosji  (tematy nieco odległe od Norwegii), by wreszcie zamieszkać w Hamburgu.

You may also like

1 comment

Marysia 31/10/2016 - 19:08

Niezwykle ciekawa opowieść 🙂

Reply

Leave a Comment

Strona korzysta z plików cookies. Warunki przechowywania i dostępu do plików cookies możesz ustawić w przeglądarce. Ok!