Dawno nie było to żadnej recenzji, więc czas najwyższy to nadrobić. Dziś mam dla Was recenzję minipodręcznika do gramatyki języka norweskiego wydawnictwa Lingea. Ta niepozorna książeczka może wygląda na kolejną książkę z serii „Gramatyka języka X w pigułce”, ale w rzeczywistości to całkiem niezła pozycja dla osób, które nie chcą jeszcze korzystać z norweskich podręczników. Jakie są jej wady i zalety?
Ogólnie o serii
Mam dziwną słabość do wydawnictwa Lingea i to nie jest moja pierwsza książka z tego domu wydawniczego.* Moją pierwszą książką z Lingea była „Gramatyka języka francuskiego”, z której korzystam do dziś, gdy nie zrozumiem czegoś w Bescherelle (taka francuska biblia gramatyczna). Gdy więc tylko wpadła mi w oko wersja „Gramatyki…” dla języka norweskiego nie zastanawiałam się długo. Przy okazji skusiłam się też na „Rozmównik polsko-norweski”, który również planuję zrecenzować na blogu.
Seria do gramatyki to książki w kieszonkowym rozmiarze, które objaśniają główne kwestia gramatyczne danego języka. Książki są bardzo poręczne i w przeciwieństwie do niektórych „cegiełek” gramatycznych łatwo zabrać je w plener czy na kurs językowy. Mój egzemplarz „Gramatyki…” jest z 2015 roku, ale miejmy nadzieję, że pojawi się wznowienie lub zupełnie nowe wydanie tej książki. Zazwyczaj przeglądam półki z podręcznikami do języków obcych w każdej księgarni, do której wchodzę i tego podręcznika nie widuję zbyt często.
Układ książki
Książka składa się z 9 głównych rozdziałów i indeksu, co daje w sumie 175 stron. W każdej części podręcznika jest kilka podrozdziałów, więc zawsze łatwo znaleźć to, czego akurat potrzebujemy. Bardzo podoba mi się też to, że druk jest grafitowy, a nie czarny. Mam wrażenie, że wtedy oczy męczą się mniej, a przy tak małej czcionce to jednak ważne. Tytuły rozdziałów i podrozdziałów zostały zaznaczone granatowym kolorem, który w połączeniu z szarością daje naprawdę przyjemną szatę graficzną. Ja dodałabym do tego jeszcze jeden szczegół, o czym napiszę w sekcji Co można poprawić?.
Najważniejsze części słów lub zdań w przykładach są zaznaczone tłustym drukiem, żeby czytelnik zwracał uwagę na daną kwestię gramatyczną. Dodatkowo w wielu miejscach książki znajdziemy strzałki odsyłające nas do różnych części podręcznika. Może się wydawać, że to nic nieznaczący szczegół, ale bardzo ułatwia pracę z „Gramatyką…”. Jeśli np. czytamy o rzeczowniku i w zdaniu przykładowym pojawia się jakieś skomplikowane wyrażenie przyimkowe to pod spodem znajdujemy odnośnik do odpowiedniego rozdziału książki dotyczącego właśnie przyimków. W ten sposób z książki można korzystać „na wyrywki”, a nie tylko czytać ją od deski do deski.
Co mi się podoba?
Jak już wiecie z poprzednich recenzji (np. tej lub tej), jest kilka rzeczy, na które zawsze zwracam uwagę przeglądając podręczniki do języka norweskiego. Jedną z nich są oczywiście tonemy. Wzmianka o tonemach pojawia się już na początku książki, zaraz po części dotyczącej norweskiego alfabetu i akcentu. Jest to właściwie króciutka notatka, a nie cały podrozdział, ale doceniam dobre chęci.
To, co zwróciło moją uwagę już na początku obcowania z tą książką to pojawiające się w niektórych rozdziałach (więcej o tym w następnej części recenzji) norweskie pojęcia gramatyczne. Zdarza się to dość rzadko w polskich publikacjach, więc tym bardziej byłam bardzo pozytywnie zaskoczona, że znalazłam takie słowa w tej małej, kieszonkowej książeczce. Uważam, że warto jak najszybciej nauczyć się norweskich odpowiedników podstawowych pojęć. W ten sposób, gdy kiedyś sięgniecie po norweski podręcznik do gramatyki będziecie już znali większość skomplikowanych wyrażeń.
Spójniki współrzędne i podrzędne to coś, co wielu osobom sprawia problemy w języku norweskim, ponieważ znacznie wpływa na szyk zdania. Poza podziałem na typy spójników, w „Gramatyce…” od Lingea można też znaleźć bardzo pomocne tabele, które pokazują, w którym miejscu zdania powinny znaleźć się jego poszczególne elementy (zdjęcie tabel nieco niżej). Co ciekawe, nagłówki w tabelach są w całości po norwesku (to akurat na duży plus!), ale nie wszystkie z nich zostały przetłumaczone na język polski. Wygląda to trochę dziwacznie, zwłaszcza dla kogoś, kto nie wie czym jest adverbial czy nominal… Więcej o tym za chwilę, na razie skupmy się na zaletach.
Wisienką na torcie jest… nynorsk! Tak, to chyba jedyna polska książka do norweskiego, która poświęca tej odmianie języka nieco więcej niż akapit czy dwa. Znajdziemy tu krótki wstęp dotyczący historii i rozwoju nynorska, a także skróconą gramatykę wraz z wzorami odmiany i listą czasowników nieregularnych. Sama z ciekawością przeczytałam część dotyczącą nynorska i na pewno jeszcze nie raz do niej wrócę. Wszystkie znane mi polskie wydania książek do norweskiego dotyczą odmiany bokmål, więc to była miła odmiana.
Co można poprawić?
Czytając powyższą część recenzji mogliście odnieść wrażenie, że jest to idealny podręcznik do gramatyki norweskiej i być może już nawet zaczęliście się zastanawiać gdzie go kupić. Zanim to jednak zrobicie, pozwólcie, że podzielę się z Wami moimi zastrzeżeniami co do tej książki. A tych jest niestety kilka, mimo tak wielu zalet podręcznika.
Jednym z większych atutów, ale również i wad tej książki jest próba stosowania w niej norweskich pojęć gramatycznych. Tak, jeszcze kilka linijek wyżej wychwalałam ten pomysł, ale wymaga on dopracowania. Spójrzcie na przykład na zdjęcie powyżej. Znajdziecie tam analizę zdania przedstawioną w tabeli. Podano w niej norweskie pojęcia, racja, ale nie przetłumaczono wszystkich! Skąd czytelnik, który dopiero zaczyna przygodę z norweskim ma wiedzieć czym jest wspomniane już wcześniej adverbial? Problemem jest również to, że w niektórych rozdziałach książki w ogóle nie pojawiają się norweskie nazwy danych części zdania czy pewnych zjawisk gramatycznych. Wolałabym raczej, żeby norweskie odpowiedniki pojawiały się konsekwentnie we wszystkich rozdziałach, a nie tylko w niektórych, bo wygląda to trochę jakby autor (autorzy?) skopiowali pewne fragmenty z norweskich źródeł i nie mieli pomysłu na przetłumaczenie pojęć. Absolutnie nie zarzucam tu nikomu plagiatu, ale takie odniosłam wrażenie przeglądając ten polsko-norweski miszmasz pojęciowy.
A skoro już o autorach mowa… Zazwyczaj już na okładce książki możemy znaleźć nazwiska autora lub autorów, albo chociaż redaktora jeśli to opracowanie zbiorowe. Tutaj znajdziemy jedynie krótką wzmiankę na odwrocie okładki: „Gramatyka opracowana przez zespół redakcyjny Lingea Sp. z o.o. i Lingea s.r.o”. Ani słowa o tym, kto wchodzi w skład tego zespołu, ani kto (i czy w ogóle) przeprowadził korektę językową. Przykłady w książce zostały podobno „zaczerpnięte z mediów i mowy potocznej”, ale nie znajdziemy tu też źródeł tych tekstów. Podejrzana sprawa 😉
Dobrze, kończę marudzić i na koniec wspomnę tylko o kilku rzeczach, które można poprawić w kolejnym wydaniu (jeśli takowe kiedykolwiek się ukaże). Po pierwsze: nagrania. Nie widzę większego sensu w opisywaniu alfabetu lub tonemów, jeśli czytelnik nie może posłuchać jak powinny one brzmieć. To niestety problem wielu książek do nauki języków. Teraz na przykład uczę się niemieckiego i też korzystam z podobnej gramatyki „w pigułce”, gdzie autor rozwodzi się nad opisem umlautów, ale nigdzie nie mogę sobie odsłuchać tych dźwięków. W przypadku gramatyki norweskiej z Lingea jest podobnie, a szkoda. Czytelnik poznaje całą teorię, wie jak ułożyć usta i języka wymawiając dany dźwięk, ale nie może tego w żaden sposób zweryfikować.
Po drugie: myślę, że dodanie w niektórych miejscach odrobiny zielonego koloru mogłoby pomóc w dodatkowym zaznaczeniu wyjątków, typowych wyrażeń lub zwrotów kolokwialnych. Szary i granatowy ładnie się razem komponują, ale sprawiają też, że książka wygląda na trochę oldschoolową. Wzrokowcom może to nieco utrudniać odbiór.
Ostatnim punktem na mojej liście życzeń jest twarda lub chociaż usztywniana okładka. Mam obsesję na punkcie stanu moich książek i myślę, że sztywniejsza okładka sprawdziłaby się tu lepiej. Jeśli ktoś chce zabierać ze sobą „Gramatykę…” do torby czy plecaka, by poczytać w drodze do szkoły/pracy, to zapewne już po kilku dniach będzie ona wyglądała jak siedem nieszczęść. Jeśli komuś to nie przeszkadza to super, ale ja bardzo nie lubię korzystać ze zniszczonych książek (#świrksiążkowy).
Podsumowując: dla kogo jest ta książka?
- Dla leniwców ;), którzy chcą mieć wszystkie informacje gramatyczne w jednym miejscu, by móc je szybko znaleźć w razie potrzeby – tu bardzo przydaje się indeks.
- Dla osób, które z jakiegoś powodu nie lubią lub nie mogą korzystać z norweskich książek do gramatyki.
- Dla samouków, zwłaszcza tych będących na początku nauki.
Wszystkim innym polecam natomiast przejrzenie norweskich materiałów do gramatyki języka norweskiego lub… sięgnięcie po dwie części „Trolla” Heleny Garczyńskiej. O tych książkach napiszę już wkrótce!
A czy Wy korzystacie lub korzystaliście z książek do norweskiego wydawnictwa Lingea? Co o nich myślicie?
*Nie, ten wpis nie jest sponsorowany 😉