
Dawno temu wspominałam w jednym z wpisów, że nie jestem do końca przekonana czy nauka języka z bajek i książek dla dzieci to dobry pomysł. Niedawno jeden z Czytelników bloga przypomniał mi o tym temacie, co zainspirowało mnie w końcu do napisania dłuższego wpisu. Zanim przejdę do kilku kwestii, które wydają mi się kluczowe, chciałabym tylko zaznaczyć, że nie uważam nauki języka z bajek dla dzieci za przestępstwo, a jedynie myślę, że są lepsze sposoby. Tymi sposobami też się z Wami podzielę, może akurat u Was też się sprawdzą.
Nudne i infantylne
Nie oglądaj i nie czytaj tego, po co byś nie sięgnął w języku ojczystym. Niby to takie oczywiste, a jednak często wydaje nam się, że czytanie książek dla dzieci i oglądanie kolejnych odcinków świnki Peppy jest świetnym sposobem na naukę. Oczywiście, jeśli dla kogoś historie opisane w książkach dla maluchów są fascynujące to w porządku, ale obawiam się, że dla większości osób będą one po prostu nudne. Sama wielokrotnie próbowałam czytać teksty dla dzieci i oglądać kreskówki, bo język był tam naprawdę łatwy do zrozumienia. Zazwyczaj jednak zniechęcałam się już po kilku minutach, bo nie było tam po prostu nic ciekawego. A wiadomo, że zainteresowanie to już połowa sukcesu.
W tym aspekcie nauka języka i uprawianie sportu mają ze sobą wiele wspólnego. Jeśli ktoś nie znosi biegania to raczej nie będzie w stanie wstawać codziennie o 6, by udać się na przebieżkę. Skoro więc dobór aktywności fizycznej powinien być podyktowany naszymi upodobaniami to dlaczego nie zastosować tej metody również w nauce języków obcych? Jeśli kochasz kryminały albo pasjami oglądasz vlogi to zacznij czytać Nesbø i poszukaj norweskich youtuberek. Wbrew pozorom język użyty w tych “dorosłych” materiałach wcale nie musi być trudniejszy niż np. w norweskim przekładzie baśni Andersena. I tutaj dochodzimy do kolejnego problemu, czyli właśnie samego języka.
Archaizmy
Zwłaszcza w przypadku języka norweskiego, który przeszedł szereg dużych i ważnych reform, archaizmy mogą być twardym orzechem do zgryzienia. Nawet dla osób na zaawansowanym poziomie znajomości języka nie jest to najłatwiejszy aspekt. O ile oglądając świnkę Peppę raczej nie natkniemy się na ten problem, o tyle czytanie np. baśni Asbjørnsena i Moe może już przysporzyć wielu trudności.
Często słowa, które wyszły z użycia trudno znaleźć w słownikach dwujęzycznych, a na słownik norwesko-norweski może być jeszcze za wcześnie na tym etapie nauki. Mimo że historie są dość proste i skierowane raczej dla młodszych odbiorców, mogą okazać się zbyt trudne dla początkujących. Wtedy też łatwo się zniechęcić i pomyśleć, że skoro nie rozumiemy nawet krótkiej baśni dla dzieci to jesteśmy beznadziejni i w ogóle nie robimy postępów… Uważajcie więc wybierając Wasze lektury i nie popełnijcie tego błędu! Szkoda byłoby stracić motywację i wiarę w siebie tylko dlatego, że materiał do nauki okazał się nieodpowiedni. Na Asbjørnsena i Moe przyjdzie jeszcze czas, a na początku Waszej przygody z norweskim postawcie raczej na współczesny język.
Nazwy własne i neologizmy
Wyeliminowaliśmy już kreskówki i książki dla kilkulatków, a baśnie odłożyliśmy na później. Co jednak z książkami i filmami dla nieco starszych dzieci? Może one nadadzą się do szlifowania języka? Tutaj też powinna Wam się zapalić czerwona lampka. Dobrym przykładem będzie tutaj Alicja w Krainie Czarów Lewis’a Carroll’a. Na pewno pamiętacie niektóre z postaci z książki oraz dziwne miejsca i przedmioty, które w niej występują. Tylko w Polsce pojawiło się kilka tłumaczeń powieści, a do tego napisano całe mnóstwo prac naukowych dotyczących przekładu poszczególnych imion i nazw własnych.
Wyobraźcie więc sobie teraz, że czytacie Alicję… po norwesku. Już od pierwszych stron natkniecie się na całe mnóstwo gier słownych i złożeń, które trudno będzie przetłumaczyć, nawet z najlepszym słownikiem. I o ile historia może być wciągająca nawet dla starszych czytelników, o tyle frustracja wynikająca z niezrozumienia tekstu będzie tylko Was zniechęcała do dalszych prób. Podobnie może być w przypadku takich książek jak Harry Potter czy Władca pierścieni, tym bardziej, że Norwegowie mają tendencję do zabawnych, a czasem dziwacznych tłumaczeń nazw własnych i imion. Takie smaczki najlepiej zostawić sobie na później, gdy będziecie już biegle mówić po norwesku, a rozwiązywanie gier słownych będzie Wam sprawiało przyjemność.
Od czego zacząć?
Odpowiedź jest prosta: zaczynamy od najprostszych rzeczy, ale jednocześnie takich, które nas interesują. Wyszukanie norweskiego przepisu na ciasteczka lub obejrzenie wywiadu z ulubionym aktorem na pewno da Wam więcej satysfakcji, niż zmuszanie się do oglądanie bajek dla kilkulatków. Poznacie w ten sposób nowe słownictwo, ale jednocześnie nie będziecie onieśmieleni ilością neologizmów, które mogą skutecznie odebrać chęć do nauki.
Jeśli jesteście w Norwegii lub korzystacie z któregoś serwisu streamingowego to poszukajcie tam norweskich filmów i seriali, najlepiej takich nowszych. W ten sposób będziecie mieć kontakt ze współczesnym językiem norweskim, który wbrew pozorom jest łatwiejszy do zrozumienia niż chociażby tekst baśni.
Wiele osób zaczyna dzień od przejrzenia wiadomości. Jeśli artykuły na aftenposten i nrk są wciąż zbyt trudne to spróbuj strony KlarTale. Znajdziesz tam aktualne informacje napisane prostym językiem norweskim. Dobrym źródłem do nauki mniej ambitnych rzeczy są też portale plotkarskie, jak np. SE og HØR. Nie jest to może ambitne dziennikarstwo, ale jeśli ktoś lubi Pudelka to dla odmiany może warto sprawdzić co piszczy w norweskim showbiznesie. W ten sposób upieczecie dwie pieczenie na jednym ogniu: dostarczycie sobie dawki najświeższych ploteczek, ale też nauczycie się kilku nowych słówek.
Ostatnią propozycją jest literatura faktu i książki z nurtu young adult, czyli już nie młodzieżowe, ale jeszcze nie należące do głównego nurtu literatury pięknej. Literatura faktu, czyli wszelkiego rodzaju reportaże, to dobry wybór na sam początek. Nie znajdziecie tam skomplikowanych metafor i języka poetyckiego, co znacznie ułatwi zrozumienie. Jeśli jednak wolicie fikcję to właśnie powieści dla “młodych dorosłych” mogą być dobrym wyborem. To też nie jest literatura najwyższych lotów, ale przecież czasem trzeba się odstresować, prawda? 🙂
Mam nadzieję, że moje wskazówki będą przydatne. Jeśli Wy też macie własne, sprawdzone sposoby na naukę norweskiego to koniecznie podzielcie się nimi w komentarzach!