Mange baller i lufta, czyli co za dużo to niezdrowo

by Anna

img_20180730_095341.jpg

W języku norweskim istnieje takie powiedzenie å ha mange baller i lufta, które w dosłownym tłumaczeniu znaczy „mieć wiele piłek w powietrzu”. Polskim odpowiednikiem może być idiom „złapać kilka srok za ogon”, czyli po prostu wziąć sobie za dużo na głowę. W dzisiejszym wpisie opowiem Wam jak sama w ostatnich miesiącach żonglowałam zbyt wieloma piłkami i jak powoli (a nawet baaardzo powoli) uczę się zmniejszać liczbę tych piłeczek. Choć może się wydawać, że to kolejny wpis zupełnie nie na temat to wcale tak nie jest. Ucząc się języka obcego też można mieć zbyt wiele piłeczek w powietrzu. I co wtedy?

pexels-photo-977387

Skąd się wzięły te wszystkie piłki?

Trzy lata temu obroniłam magistra ze skandynawistyki i miałam serdecznie dość studiowania. Chciałam jak najszybciej pójść do pracy i zacząć tak zwane prawdziwe życie. Jednak już po kilku miesiącach w mojej głowie zaświtała myśl o doktoracie i była na tyle uparta, że postanowiłam posłuchać głosu serca. Przez kilka miesięcy pracowałam w korpo i jednocześnie przygotowywałam projekt doktoratu, a w 2016 roku rozpoczęłam kolejne studia. Z niekrytą ulgą pożegnałam się ze światkiem korpo i wróciłam na uniwerek, a tam czekały już na mnie nowe piłeczki. Zaczęła się praca w weekendy, niekończące się układanie testów ze słówek i sprawdzanie kolokwiów wieczorami. Poza tym wtedy jeszcze zajmowałam się tłumaczeniami, uczyłam norweskiego, czytałam dziesiątki książek i artykułów do doktoratu, chodziłam na obowiązkowe zajęcia na uczelni, brałam lekcje francuskiego i kilka razy w tygodniu meldowałam się na zajęciach zumby. Pewnie mogłabym dodać jeszcze kilka rzeczy do tej listy, ale wiecie o co mi chodzi – wszystkiego było zdecydowanie za dużo. Dni mijały mi w zawrotnym tempie, a tydzień składał się z poniedziałku rano i niedzieli wieczorem – środek tygodnia jakoś znikał w nawale zajęć.

Na drugim roku studiów piłek tylko przybyło. Nie będę wchodzić w szczegóły, bo to nie jest blog o życiu doktoranta, ale skończyło się na tym, że upuściłam kilka piłeczek i odczułam to jako straszną porażkę. Prawda jednak jest taka, że już nie nadążałam. W tym roku zrezygnowałam z dwóch dużych projektów, a podjęcie takiej decyzji zajęło mi mnóstwo czasu. Teraz wiem, że to był dobry wybór. Mam zbyt wiele zaległych rzeczy do nadrobienia, żeby brać sobie na głowę kolejne obowiązki.

No dobrze, ale co to ma wspólnego z językami obcymi?

Ma i to bardzo dużo. Nie wiem jak Wy, ale ja i wielu moich uczniów, z którymi pracowałam w ciągu ostatnich czterech czy pięciu lat, jesteśmy ofiarami mody na wielozadaniowość. Ucząc się norweskiego, a później francuskiego i ostatnio niemieckiego złapałam się na tym samym – układam jakiś morderczy grafik nauki, a gdy nie uda mi się go wypełnić zgodnie z założeniem jestem rozczarowana. A przecież już powinnam wiedzieć, że to tak nie działa!

Nauka języka to nie jest przekopywanie rabatek w ogrodzie – nie da się dokładnie zaplanować, że np. w poniedziałek przekopiemy rabatkę nr 1, we wtorek nr 2 itd. Nie wiem skąd mi wpadł do głowy pomysł z rabatkami, ale mam nadzieję, że wiecie co chcę przez to powiedzieć. Nie można zaplanować, że np. w poniedziałek nauczymy się wszystkiego o rzeczownikach, we wtorek opanujemy odmianę przymiotników, a w środę użycie rodzajników będziemy już mieć w małym paluszku. Jeśli komuś kiedykolwiek się ta sztuka udała to serdecznie gratuluję i błagam o zdradzenie tajemnej metody, która pozwalałaby na tak ekspresową naukę 😉

Język to zbyt złożony twór, by móc go podzielić na idealnie równe bloki i uczyć się ich od A do Z w bardzo krótkim czasie. Mówię tu oczywiście o nauce polegającej na „przerabianiu” kolejnych rozdziałów i odhaczaniu wykonanych ćwiczeń. Bo czy taki maraton przełoży się później na płynne mówienie w języku obcym? Bardzo Wam życzę, żeby tak właśnie było, ale szanse są chyba marne. Widziałam to już zbyt wiele razy i zbyt wiele razy sama się łudziłam, że tak to właśnie działa.

Żongluj z rozwagą

Gdy żonglerzy uczą się swojego fachu zapewne zaczynają od podstaw, czyli od opanowania podrzucania jednej czy dwóch piłeczek. Jakoś trudno mi wyobrazić sobie kogoś, kto od początku łapie za pięć piłek i uczy się żonglowania. Liczne niepowodzenia na pewno doprowadziłyby do frustracji i porzucenia projektu. Dlaczego więc my, ucząc się języka samodzielnie lub na kursach, próbujemy załapać jak najwięcej piłek, a później tylko się frustrujemy, gdy któraś z nich upadnie? Może dlatego, że chcemy (lub musimy) jak najszybciej nauczyć się danej rzeczy i/lub imponuje nam tak modna dziś wielozadaniowość? Bo po co się rozdrabniać i dzielić zadania na mniejsze? Najlepiej od razu wrzućmy wszystko w grafik, jeszcze taki online lub w formie apki, która przypomni, którą piłeczkę trzeba dodać i kiedy. A to czy nasz mózg będzie w stanie tak szybko to wszystko przetrawić to już inna sprawa…

Nie będę Wam dawać złotych rad odnośnie tego, jak zredukować liczbę piłeczek w życiu, bo sama dopiero się tego uczę, ale mogę Wam za to podpowiedzieć jak dobierać piłeczki, gdy uczycie się języka obcego. O podobnych metodach mówiło już wiele osób: np. Beata Pawlikowska wykorzystuje podobną metodę w serii podręczników „Blondynka na językach” (apropo – chcielibyście recenzję książki do norweskiego z tej serii?), a o nauce w podobny sposób często wspomina też Sandra, znana jako Madame Polyglot i wielu innych poliglotów.

Metoda jest bardzo prosta: Zaczynamy od niezbędnych rzeczy, pomijając te bardziej skomplikowane. Czyli np. uczymy się jak opowiedzieć o sobie, bo to właśnie takie rzeczy są nam niezbędne na początku, prawda? Nie musimy od razu być w stanie powiedzieć tego samego w liczbie mnogiej czy w czasie przeszłym. Dopiero, gdy opanujemy tę umiejętność, zabieramy się za trudniejsze rzeczy czyli odmianę czasownika przez osoby (w norweskim tego problemu na szczęście nie ma ;)), dodajemy kolejne elementy zdania itd. Nigdy jednak nie dodajemy nowego elementu, jeśli nie opanowaliśmy poprzedniego do perfekcji. To niby takie proste, a jednak trudno to wprowadzić w życie. Bo przecież chciałoby się już znać wszystkie czasowniki nieregularne, mimo że sklecenie poprawnego zdania w czasie teraźniejszym wciąż nam sprawia problemy.

To nie wyścig!

Ostatnio bardzo popularne stały się tzw. studygramy, czyli konta na Instagramie, na których użytkownicy publikują swoje postępy w nauce najróżniejszych przedmiotów. W światku tym nie brakuje poliglotów i przyszłym poliglotów. Ja sama lubię czasem poprzeglądać takie wpisy, by się zainspirować, ale zauważyłam też pewien niepokojący trend – im więcej widzę zdjęć książek z pozakreślanymi na różowo i pomarańczowo linijkami, tym bardziej mam poczucie, że ja sama nie robię wystarczająco dużo. Może zamiast tkwić na tym samym rozdziale książki do niemieckiego od tygodnia, powinnam spiąć tylną część ciała i za wszelką cenę przejść do kolejnego rozdziału? A może Wy też tak się czujecie słysząc, jak Wasz znajomy z kursu językowego rzuca na prawo i lewo nowymi słówkami, których Wy nigdy wcześniej nie słyszeliście? Albo gdy znajoma zaczyna wrzucać na Facebooka posty w języku obcym, a Was nadal paraliżuje strach przed powiedzeniem kilku zdań w tym języku?

Poczucie, że inni robią więcej, trudno zwalczyć. Zwłaszcza dziś, gdy ciągle zalewa nas nadmiar informacji, setki zdjęć i komentarzy w internecie. Ale właśnie – to są tylko zdjęcia i tylko komentarze. Jeśli Zośka jest w stanie zapamiętać sto norweskich słówek w jeden dzień to nie znaczy, że Wy musicie zrobić to samo. Nauka języka to nie wyścig. Jedni uczą się w mgnieniu oka, a innym zajmuje to trochę więcej czasu. Zdarzają się też przypadki osób, które błyskawicznie osiągają poziom komunikatywny, ale nie do końca poprawny gramatycznie i zatrzymują się na tym etapie. Często są to osoby, które zaczęły żonglować od razu pięcioma piłkami i tylko co jakiś czas któraś upada im na ziemię: a to czasownik zgubi końcówkę, a to zniknie rodzajnik lub kompletnie pomyli się szyk zdania. Ale to nic, przecież reszta piłeczek śmiga w powietrzu, prawda? Efekt jest i tylko to się liczy.

A ja już mam trochę dość wielu piłek latających mi nad głową i celowo zamierzam odłożyć kilka z nich na bok. Efektem takiej decyzji jest np. to, że prawie nie ma mnie w mediach społecznościowych, a blog nieco ostatnio ucichł. W moim życiu prywatnym i zawodowym niektóre obszary też uległy drobnemu przetasowaniu, a nauka niemieckiego idzie nieco wolniej, niż zakładałam. Ale nie szkodzi. Jak już opanuję żonglowanie piłeczkami, które są obecnie najważniejsze, dodam kolejne. Świat się przecież nie skończy jak nie będę super hiper wielozadaniowa przez jakiś czas.

A jak to jest u Was? Czy też czujecie presję ucząc się języka? I czy umiecie rezygnować z żonglowania wieloma piłkami?

img_20180730_095341.jpg

You may also like

Leave a Comment

Strona korzysta z plików cookies. Warunki przechowywania i dostępu do plików cookies możesz ustawić w przeglądarce. Ok!