Jak wygląda praca w biurze tłumaczeń? Cz. 1

by Anna

1

Pomysł na dzisiejszy wpis tak naprawdę zrodził się już dawno, ale dopiero teraz czuję się na siłach, by napisać o tym z dystansem i w miarę obiektywnie. Od mojego ostatniego zlecenia minął już ponad rok, a jednak potrzebowałam trochę czasu, żeby sobie wszystko przemyśleć i docenić to doświadczenie. Mam nadzieję, że ten wpis pomoże osobom, które zastanawiają się nad podjęciem pracy w biurze tłumaczeń lub po prostu interesują się tym, jak takie zajęcie wygląda “od kuchni”.* Za inspirację dziękuję Madame Polyglot, która w tym filmiku wspomniała pokrótce na czym polega praca tłumacza i jak dobrze trzeba znać język obcy, by zacząć tłumaczyć. Ten filmik bardzo mnie zainspirował do dokończenia wpisu, który już od miesięcy leżał w mojej wirtualnej szufladzie na szkice. Czas najwyższy, by w końcu ujrzał światło dzienne 🙂

Cykl o pracy w biurze tłumaczeń podzieliłam na kilka głównych części, żebyście łatwiej mogli odnaleźć informacje, które Was interesują. To pierwsza część serii, wkrótce ukażą się również artykuły numer 2 i 3. Mam nadzieję, że rozwieję nimi Wasze wątpliwości i zaspokoję ciekawość dotyczącą tego typu pracy. I jeszcze ważna informacja zanim przejdziemy dalej: nie uważam się za żaden autorytet w kwestii tłumaczeń, a jedynie dzielę się z Wami moimi przemyśleniami i wiedzą, jaką udało mi się zdobyć przez ostatnie kilka lat. Moje doświadczenie jest co prawda skromne (niespełna cztery lata pracy w kilku biurach) i dotyczy tylko tłumaczeń pisemnych.. Tłumaczenia ustne to nie moja bajka i chyba nigdy bym się ich nie podjęła. Pamiętam, że na studiach mieliśmy zajęcia, na których czasem ćwiczyliśmy tłumaczenia konsekutywne i był to dla mnie prawdziwy horror, tym bardziej, że grupa była malutka (trzyosobowa), więc na każdego przychodziła kolej.

Moja przygoda z pracą w biurach tłumaczeń zaczęła się jeszcze na studiach, a dokładnie na czwartym roku. W sumie współpracowałam z trzema różnymi biurami i mimo że każde z tych doświadczeń było inne to kilka elementów zawsze się powtarzało. O wszystkim przeczytacie poniżej.

Po tym nieco przydługim wstępie, przejdźmy w końcu do konkretów!

2

Rekrutacja

Jak znaleźć pracę jako tłumacz? Czy trzeba mieć skończone studia filologiczne lub zdany certyfikat, by zacząć otrzymywać zlecenia? W przypadku egzotycznych języków, a norweski wciąż się do takich zalicza, zazwyczaj wystarczy wpisać w CV lub na stronie z ogłoszeniami, że zna się dany język i prędzej czy później ktoś się z nami skontaktuje. Raczej nie ma co się spodziewać rozmowy rekrutacyjnej z prawdziwego zdarzenia i weryfikacji językowej, zwłaszcza jeśli chodzi o mniejsze biura tłumaczeń. Dlaczego? Bo takie biura z reguły nie mają wielu innych tłumaczy norweskiego i najzwyczajniej w świecie nie mają możliwości sprawdzenia czy dany kandydat faktycznie zna język. Sprawdzają to w praktyce. Smutne, ale prawdziwe.**

W większych biurach lub tych specjalizujących się tylko w językach skandynawskich, są weryfikacje językowe, które z reguły mają formę próbki tłumaczenia – kandydat dostaje krótki tekst do przetłumaczenia na polski lub na norweski (lub jedno i drugie), a następnie jest to poddawane ocenie. Jeśli jakieś biuro właśnie w taki sposób rekrutuje tłumaczy to już jest dobrze, bo to znaczy, że ktoś weryfikuje gotowe tłumaczenia.

Umowa, stawki i typy tłumaczeń

Jeśli już znaleźliście potencjalnego pracodawcę to warto dopytać o formalności. Zdarza się (i mnie też się to zdarzyło wielokrotnie), że biura kontaktują się z tłumaczem i proponują współpracę na tzw. gębę, czyli Wy wykonujecie tłumaczenie, liczycie ilość stron/znaków, a później od razu dostajecie wypłatę. Zero umów, zero formalności, czyt. praca na czarno. Niektórych może to nęcić, bo wiadomo, że to obopólna korzyść – biuro ma ekspresowo wykonane zlecenie i nie płaci żadnych składek, a tłumacz dostaje wypłatę szybko i bez zbędnej papierologii. Pomijając już kwestie podatków i wszystkich zawiłości związanych z administracją, takie rozwiązanie jest najgorszym z możliwych. Słyszałam już dziesiątki historii, w których studenci różnych filologii zostali wykorzystani, bo chcieli szybko i łatwo zarobić na tłumaczeniach. Z reguły kończyło się na tym, że po wysłaniu gotowego tłumaczenia zleceniodawca przestawał odpowiadać na maile/telefony, a o wynagrodzeniu można było zapomnieć. Spotkałam się też z tym, że niektóre biura oferowały zaliczkę i płatność reszty wynagrodzenia po wysłaniu całego tekstu. Mimo wszystko to podejrzana sprawa.

Ja zazwyczaj podpisywałam umowy zlecenie z biurami lub umowy o dzieło. Gdy byłam studentką były to umowy zlecenie, bo wtedy pracodawca nie musiał odprowadzać za mnie dodatkowych składek. Z chwilą zakończenia studiów były to już tylko umowy o dzieło.

Trzecią opcją jest założenie firmy i praca w charakterze freelancera – wtedy możecie wystawiać rachunki i to Wy dyktujecie warunki takiej współpracy, czyli terminy i stawki. Konkurencja jest jednak spora (pomyślcie o wszystkich studentach, którzy z reguły zgadzają się na gorsze warunki współpracy i wykonują zlecenia szybciej), więc nie ma co liczyć, że zaśpiewacie sobie stawkę dwa razy wyższą, niż tendencja na rynku i będziecie mieć multum zleceń. Chciałabym, żeby to tak działało, ale niestety nie ma tak dobrze.

A skoro już o stawkach mowa: jak są one wyliczane i czego można się spodziewać? Standardowo stawka dotyczy jednej strony tłumaczeniowej czyli 1800 znaków i waha się nawet od 20zł do 80zł za stronę. Skąd takie różnice? Wszystko zależy od biura, jego renomy i tego, komu zlecane są tłumaczenia. Stawki bardzo często są zaniżane przez osoby, które dopiero uczą się języka, a już chcą zacząć pracować. Biura tłumaczeń niestety na tym korzystają i później niechętnie negocjują swoje ceny. Oczywiście w cennikach poszczególnych biur tłumaczeń znajdziecie o wiele wyższe kwoty – są to stawki dla klientów, a na każdym zleceniu biuro musi przecież zarobić. Zdarza się, że tłumacz dostaje tylko 20-30% ceny ostatecznej.

3

Jeśli planujecie podjęcie tego typu pracy zwróćcie też uwagę na pewną bardzo ważną kwestię, czyli rodzaj tłumaczonych tekstów. Niestety powszechną praktyką jest ustalanie jednej stawki dla wszystkich tekstów, mimo że w cenniku danego biura mogą być one różne dla tekstów użytkowych, technicznych, medycznych itd. Ja niestety zrobiłam ten błąd kilkukrotnie i podjęłam się tłumaczenia tekstów specjalistycznych za zwykłą stawkę, a do tego bez odpowiedniej wiedzy. Nadal trudno mi się do tego przyznać, ale niestety pewne błędy dostrzegamy dopiero z perspektywy czasu. Żałuję, że byłam zdesperowaną studentką, która myślała, że z dobrym słownikiem i odrobiną dobrych chęci przetłumaczy wszystko. Nie, nie przetłumaczę i na szczęście dziś już to wiem. Bardzo pomogła mi tu również książka “Jak nie tłumaczyć tekstów technicznych” Andrzeja Voellnagel’a (Wydawnictwo TEPIS). Przeczytajcie ją zanim zabierzecie się za tłumaczenie opisu silnika czy skrzyni biegów – no chyba, że w takiej tematyce czujecie się najlepiej! 🙂 Wtedy zadbajcie tylko o to, by otrzymać odpowiednią stawkę za tłumaczenie specjalistyczne. To niby oczywista rzecz, ale niestety jest wielu tłumaczy, którzy tak jak ja kiedyś, podejmują się niemal wszystkich tłumaczeń, niekoniecznie mając do tego odpowiednie kompetencje. Uważajcie na to również, gdy to Wy chcecie zlecić do przetłumaczenia jakiś tekst.

4

Zlecenia i terminy

Nie będę się tu zbytnio rozpisywać jak wygląda sam proces tłumaczenia, bo to temat na zupełnie inny wpis. Chcę jednak poruszyć kwestię samej współpracy z biurem i ustalania terminów. Po pierwsze: czy pracuje się faktycznie w biurze czy jest to praca zdalna? Ja zawsze wykonywałam tłumaczenia zdalnie, co daje dość dużą swobodę – możecie pracować w piżamie leżąc w łóżku lub opalając się w ogrodzie i nikt nie będzie miał o to do Was pretensji 😉 A tak na poważnie – klienci wysyłają do biura pliki tekstowe lub skany tekstów, które chcą przetłumaczyć, więc tak właściwie nie ma nawet potrzeby “przetrzymywania” tłumaczy w biurze. Wystarczy, że będzie tam sekretarka lub inna osoba odpowiedzialna za rozdzielanie zleceń i już. Inną kwestią jest to, że w przypadku mało popularnych języków mogłoby być trudno znaleźć tłumacza akurat w tym samym mieście, w którym znajduje się główna siedziba biura.

Zdarzają się przypadki, że biuro wymaga, by tłumacz używał w swej pracy jakiegoś oprogramowania (np. Trados), którego licencja dużo kosztuje i wtedy dostęp do tych narzędzi musi zapewnić zleceniodawca. Programów CAT*** używa się w biurach, które tłumaczą duże ilości podobnie wyglądających dokumentów, np. zaświadczeń z urzędów, sądów itp. Wtedy praca tłumacza jest znacznie ułatwiona – wystarczy, że program będzie miał w pamięci odpowiednie wyrażenia stosowane w tego typu dokumentach, a zadaniem tłumacza będzie tylko sprawdzenie czy wszystko zostało przetłumaczone poprawnie i ewentualnie naniesienie niezbędnych poprawek.

Nigdy nie miałam okazji pracować dla biura wykorzystującego CAT, ale tłumacząc sporo zaświadczeń o zameldowaniu lub dochodach sama zaczęłam sobie tworzyć bazę takich tekstów używając programów Open Source. Miałam jednak zbyt mało tekstów źródłowych, by “nakarmić” nimi program, więc i tak sporo musiałam dopisywać sama. Takie programy na pewno lepiej sprawdzają się w dużych biurach lub u osób, które tłumaczą na pełen etat, a nie dorywczo. Wtedy tekstów w bazie jest na pewno więcej, a program dopasowuje odpowiednie słowa i wyrażenia z większą precyzją, niż miało to miejsce w moim przypadku.

A jak to jest z terminami wykonywanych zleceń? Zazwyczaj czas wykonania jakiegoś zlecenia jest ustalany indywidualnie, tzn. biuro proponuje dany tekst tłumaczowi, a ten może przejrzeć materiał i ocenić ile czasu będzie potrzebował na wykonanie zlecenia. I tu cenna wskazówka: zawsze zostawiajcie sobie margines bezpieczeństwa! Nawet jeśli wiecie, że wykonanie strony tłumaczenia tekstu użytkowego zajmuje Wam przykładowo dwie godziny, to doliczcie do tego co najmniej godzinę. Może się zdarzyć, że znajdziecie w tekście jakieś słowo lub wyrażenie, którego nie będziecie rozumieć, a w słowniku go nie będzie. Szukanie takiego słówka może czasem zająć naprawdę dużo czasu, więc warto to wziąć pod uwagę już na początku. Poza tym najbardziej prozaicznym powodem wszelkich opóźnień są zawsze nieprzewidziane sytuacje takie jak złe samopoczucie czy konieczność załatwienia czegoś, gdy akurat usiedliście do pracy. To się zdarza i już, nie ma co panikować i narzucać sobie kosmicznych terminów, bo odbije się to na jakości tłumaczenia.

A co jeśli to zleceniodawca narzuca deadline? Cóż, tak też bywa, zwłaszcza w większych biurach. Może się zdarzyć, że zleceniodawca policzy strony tekstu oryginalnego i zastosuje jakiś uniwersalny przelicznik czasu. Może więc być tak, że dostaniecie tłumaczenie i 24h na wykonanie zlecenia. O ile jest to wykonalne w przypadku CV na stronę czy dwie, o tyle tłumaczenie kilkunastu stron w jeden dzień jest już ryzykownym posunięciem.

Coraz częściej bywa też tak, że zleceniodawca już w umowie określa ile czasu mamy na wykonanie danego zlecenia. Spotkałam się z tym kilka razy i niestety raz się nawet zgodziłam na takie rozwiązanie. Wszystko było ok, gdy były to krótkie teksty. Problemy zaczęły się, gdy dostałam dość długą broszurkę do przetłumaczenia, a na wykonanie zadania nadal miałam tylko 48h. Na szczęście udało mi się dogadać z pracodawcą i dostałam więcej czasu, ale lepiej nie podpisywać umów, w których ktoś z góry narzuca nam, ile czasu mamy na tłumaczenie, bez względu na to ile stron będzie miał dany tekst.

5

Mam nadzieję, że ten wpis pokazał Wam trochę jak wygląda praca w biurze tłumaczeń tak “od kuchni”. W kolejnej części przeczytacie o korekcie gotowych zleceń oraz kontaktach ze zleceniodawcą i z samymi klientami. To temat rzeka, a chciałam opisać wszystko jak najdokładniej, więc rozbiłam to na kilka osobnych części. Wpis numer 2 z tej serii już za tydzień!

Jeśli macie jakiekolwiek pytania dotyczące pracy tłumacza lub chcecie, żebym zwróciła na coś szczególną uwagę to piszcie w komentarzach. Chętnie odpowiem na Wasze pytania 🙂


* Piszę tu tylko i wyłącznie o tłumaczeniach z i na język norweski. W przypadku bardziej popularnych języków takich jak angielski czy niemiecki poszczególne kwestie mogą wyglądać zupełnie inaczej.

** Niestety niektóre szkoły językowe mają bardzo podobną praktykę i zdarza się, że zatrudniają lektorów mało popularnych języków właśnie tak “z ulicy”. I nie, nie mam tu na myśli tylko małych szkółek, ale również wielkie sieciówki działające w wielu miastach Polski. Niestety sama byłam świadkiem takich procedur i to nie raz czy dwa… Zanim więc zapiszecie się na kurs, dopytajcie w sekretariacie szkoły jakie kompetencje ma Wasz przyszły lektor. To tak ku przestrodze 😉

*** To wszystkie programy wykorzystywane do tworzenia baz przetłumaczonych już słów i zwrotów, które są później automatycznie wstawiane do gotowego tłumaczenia. Poza wspomnianym już Tradosem istnieją również programy Open Source jak chociażby OmegaT.  Jeśli zastanawiacie się jak działają takie narzędzia może bezpłatnie pobrać OmegęT i pobawić się w profesjonalnego tłumacza.

You may also like

6 komentarzy

zkontekstu 13/08/2018 - 13:10

Utknięcie z tekstem, którego nawet po polsku się nie rozumie, to chyba wpadka każdego młodego tłumacza 😀 widziałam też, jak w specjalizacjach podają wszystko, co możliwe, bo przecież ze słownikiem i internetem jakoś to pójdzie. Najlepiej wyspecjalizować się w max 3 różnych dziedzinach, które nas też interesują. Nie wyobrażam sobiw tłumaczenia tekstów o mechanice samochodowej, której ani nie rozumiem, ani nie lubię :c

Reply
Norwegolożka 13/08/2018 - 13:34

Zgadzam się z Tobą w 100%! W ciągu studiów miałam kilka kursów z tłumaczeń, ale tak naprawdę żaden nie przygotował mnie do tłumaczeń specjalistycznych. Co jest oczywiste, bo to wymaga mnóstwa ćwiczeń i pracy własnej. Może na innych uczelniach są specjalne kursy czy ćwiczenia, ale jakoś trudno uwierzyć, by student 3. czy 4. roku już miał wystarczającą wiedzę, by przyjmować wszystkie zlecenia jak leci. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że to pojedyncze przypadki, które szybko się zorientują, że to nie najlepszy pomysł 🙂

Reply
Językowy miesiąc - sierpień 2018 - Madame Polyglot 25/08/2018 - 11:13

[…] również do Ani Norwegolożki, gdzie zdradza, jak wygląda praca w biurze tłumaczeń! TUTAJ jest pierwsze część, a TUTAJ znajdziesz […]

Reply
Jak wygląda praca w biurze tłumaczeń? Cz. 3 – Norwegolożka 25/08/2018 - 16:46

[…] na trzecią już część wpisu o pracy tłumacza. Pierwszy wpis z tej serii znajdziecie tutaj, a drugi tutaj. Jeśli interesują Was szczegóły związane z szukaniem takiej pracy, stawkami i […]

Reply
DeepBlue 01/02/2019 - 12:23

Super tekst, dzięki!

Reply
Jak nie zapomnieć? Trening mięśni językowych – Norwegolożka 19/09/2019 - 08:07

[…] z czasów studiów czy pracy w biurze tłumaczeń (o tym doświadczeniu możecie przeczytać TU, TU i TU), gdzie miałam do czynienia z dziwacznymi tekstami i językiem, którego nie użyłabym […]

Reply

Leave a Comment

Strona korzysta z plików cookies. Warunki przechowywania i dostępu do plików cookies możesz ustawić w przeglądarce. Ok!