Czerwiec minął tak szybko, że dopiero dziś ze zdziwieniem przekręciłam kartkę w kalendarzu. Sezon letni na blogu czas zacząć! Dziś opowiem Wam trochę o tym co Norwegowie robią w wakacje i jak wygląda kraj Wikingów w lipcu. Jeśli rozważacie wyjazd do Norwegii właśnie wtedy to koniecznie przeczytajcie ten post. Kilka rzeczy może Was zaskoczyć!
Norwegowie uwielbiają spędzać wakacje na południu, i to niekoniecznie południu Norwegii. Jeśli mieliście kiedyś styczność z Norwegami w okresie wakacyjnym to zapewne znane jest Wam pojęcie tur til syden. To nic innego jak wyjazd na południe. Ale to nie jest jakiś zwykły wyjazd wakacyjny! Tur til syden to niemal styl życia. To czas w roku, na który Norwegowie czekają z utęsknieniem i już w okresie gwiazdki zaczynają szukać najlepszych ofert. Szczególną popularnością cieszą się m.in. Wyspy Kanaryjskie, choć i Grecja lub południe Hiszpanii świetnie nadadzą się do tego celu. Niektórzy nie czekają nawet do wakacji i uprawiają tur til syden, gdy tylko poczują, że muszą odetchnąć. W zeszłym roku w listopadzie zdarzyło mi się spotkać dwie grupy uroczych Norweżek i Norwegów na lotnisku w Oslo, czekających na lot do Las Palmas de Gran Canaria. Pasażerowie, wszyscy na oko po pięćdziesiątce i sześćdziesiątce, z wielkim podekscytowaniem czekali na wejście na pokład. Nawet burza śnieżna za oknem i groźba odwołania lotu tego dnia nie popsuły im humoru, bo w perspektywie był przecież tur til syden! Z uśmiechem na ustach słuchałam planów na kolejne dni, które obejmowały głównie kolorowe drinki, opalanie się i kąpiele. Choć brzmiało to wszystko bardzo stereotypowo, to i tak uważam, że to urocze, że wakacje na południu zawsze wywołują u Norwegów taki entuzjazm.
Nie wszyscy jednak wyjeżdżają na wakacje w sezonie. Jak więc wygląda życie w Norwegii w lipcu? Teoretycznie normalnie i pewnie niektórzy nawet nie zauważą wtedy żadnej zmiany. Jeśli jednak przyjdzie Wam załatwić coś wtedy w urzędzie lub np. na uczelni przed wyjazdem na Erasmusa, to musicie uzbroić się w cierpliwość. Wysyłanie maili do wszelkich instytucji w lipcu może zakończyć się otrzymaniem automatycznej odpowiedzi o lakonicznej treści typu: Ferie, tilbake 25. juli (Urlop, wracam 25. lipca). Jest to sytuacja z życia wzięta, bo właśnie taką wiadomość zwrotną dostałam kilka dni temu 🙂 Oczywiście nie ma co panikować w takiej sytuacji. Norwegowie bardzo cenią swój czas wolny i jeśli mają urlop to nic nie skłoni ich do sprawdzenia maila służbowego. I mają rację! Uszanujmy więc to i nie nękajmy wszystkich dookoła kolejnymi wiadomościami lub telefonami. Każdy urlop kiedyś się kończy i wtedy wypoczęci Norwegowie z pewnością pomogą nam o wiele chętniej niż wyciągnięci z basenu do dzwoniącego telefonu.
Wakacje to też fantastyczny czas dla osób szukających pracy. Strony z ofertami pracy pękają w tym czasie od ofert ze słowem vikar lub sommerjobb w tytule. Vikar to nic innego jak osoba zatrudniania na czyjeś zastępstwo, a sommerjobb to oczywiście praca na wakacje. Oferty są różne, od prac biurowych, poprzez zbieranie truskawek i remonty domów, aż po oferty dla kelnerów i szefów kuchni. Ktoś musi wykonywać wszystkie te zajęcia nawet mimo urlopu 2/3 społeczeństwa norweskiego, które wyleguje się wtedy gdzieś nad brzegiem morza lub wspina na przepiękne norweskie góry.
A czy Wy znacie zwyczaje wakacyjne innych nacji? A może Norwegowie na wakacjach zaskoczyli Was czymś zupełnie innym niż mnie?
2 komentarze
Z tą pracą wakacyjną… Pamiętam jak parę lat temu koleżanka pojechała z chłopakiem na sezon do Norwegii, celem zarobkowym. Nawet wzięli ze sobą namiot, żeby nie płacić za noclegi. Wrócili z niczym, ba, wydali wszystko co mieli. Żadnej pracy nie znaleźli, bo nie znali norweskiego. Być może nie było w pobliżu truskawek do zbierania 🙂 Ale wydaje mi się, że cała reszta zajęć wakacyjnych wymaga jednak znajomości języka. W Danii jest tak samo; że w ogóle nie mogę znaleźć pracy to jedno, ale nawet jako wakacyjna kelnerka się nie nadam, bo nie śmigam jeszcze po duńsku… Nie mówiąc o tym, że zawsze chętniej zatrudnią ‘swojego’ niż obcokrajowca.
Oczywiście, masz rację! Trochę wzięłam znajomość norweskiego za pewnik, a trzeba przyznać, że bez tego jest znacznie trudniej. Z samym angielskim można ew. znaleźć jakąś pracę fizyczną, a i o to coraz trudniej. Norweski (czy jak w Twoim przypadku duński) to podstawa, nie ma od tego ucieczki 🙂