Właśnie minęły trzy miesiące odkąd wysiadłam z samolotu w Tromsø. To był intensywny czas, który minął mi jak jeden tydzień. Nadal nie mogę uwierzyć, że to już koniec! Ale to nic, bo wiem, że na pewno tu wrócę. Do tego miasta lub do innej części Norwegii, nieważne. Zawsze wracam 🙂 Na koniec postanowiłam zrobić listę rzeczy, za którymi będę tęsknić i, dla przeciwwagi, listę rzeczy, których na pewno nie będzie mi brakować. Jesteście ciekawi?
Za czym będę tęsknić?
Za rześkim morskim powietrzem
To chyba najbardziej oczywisty punkt na tej liście. Nawet w ponure i deszczowe dni miałam motywację, żeby wyjść na zewnątrz i pooddychać prawdziwym powietrzem – bez smogu i spalin. W ostatnim tygodniu sierpnia czuć jeszcze było cieplejsze powiewy, a później robiło się już tylko chłodniej. Teraz powietrze jest rześkie i pachnie zimą. Wiem, że niektórzy pewnie zastanawiają się pewnie co mam na myśli, ale czasem tak jest, że w okolicach października/listopada po prostu „czuć zimę”. To mój ulubiony moment w roku, bo wiem, że zima jest tuż tuż i w końcu będzie można wyciągnąć z szafy grube swetry i wielkie, puchowe kurtki. Na to czekam cały rok i w końcu się doczekałam.
Za widokami
Od morza i widoku otaczających wyspę gór dzielił mnie dwuminutowy spacer. Budynek, w którym wynajmowałam pokój, leżał przy samym brzegu, więc wystarczyło tylko założyć kurtkę, wyjść na zewnątrz i po prostu podziwiać. Przez jakiś czas będzie mi musiał wystarczyć widok na tapecie w komputerze, ale przynajmniej będę miała motywację, by tu wrócić!
Za codzienną norweskością
Będę tęsknić za dziwnymi dialektami, którymi mówią ludzie w sklepie, za zabawnymi zachowaniami, które obserwowałam w autobusie i na uczelni. Będzie mi brakować widoku piekącej się w piekarniku Grandiosy*, którą moja współlokatorka jadła średnio pięć razy w tygodniu i pustych mieszkań, w których zawsze świecą się wszystkie świała. Tak, Norwegowie często wychodzą z domu zostawiając włączone światła. Wszystkie te stereotypy można zaobserwować w codziennym życiu i to jest w tym wszystkim najlepsze. Nawet jeśli z czymś się nie zgadzam lub uważam to za dziwny nawyk to i tak będę za tym wszystkim tęsknić. Muszę się tylko pilnować, żeby tych „złych” nawyków nie przejąć w ramach tworzenia norweskości na mój własny użytek. Myślę, że jedzenie codziennie mrożonej pizzy lub mijanie znajomych na ulicy bez słowa nie zostałyby zbyt dobrze odebrane w Polsce 🙂
Czego nie będzie mi brakować?
Marnego jedzenia
Skoro już mowa o Grandiosie to muszę przyznać, że nie mogę się doczekać pierwszych zakupów po powrocie do Polski. Zawsze sobie powtarzam, że do Norwegii nie jeżdżę dla doznań kulinarnych, ale jednak po każdym dłuższym pobycie dochodzę do tych samych, smutnych wniosków: norweskie jedzenie to nie moja bajka. Zupełnie nie kręcą mnie hot-dogi, mrożonki i mielone ryby we wszystkich możliwych odsłonach. I żeby nie było – próbowałam wielu norweskich „specjałów” i po prostu ten jeden raz mi wystarczył. Tym razem niejedzenie mięsa dodatkowo utrudniło mi życie, bo jak wiadomo o świeże warzywa i owoce w Norwegii trudno. Lub też inaczej: trudno o warzywa i owoce w akceptowalnej cenie. Za tym na pewno nie będę tęsknić!
Śliskich i pochyłych chodników
Niemal w każdej norweskiej miejscowości staniemy przed podobnym wyzwaniem: musimy wejść pod górę, a chodnik akurat jest pokryty grubą warstwą lodu. Wszyscy, którzy planują tu dłuższy pobyt zaopatrzyli się już dawno w specjalne kolce zakładane na buty, ale dla nieszczęśników, którzy takiego ustrojstwa nie posiadają, spacer przez miasto może okazać się nie lada wyzwaniem. W Norwegii nie stosuje się soli drogowej (co akurat popieram!), a na główne drogi i chodniki w miastach wysypuje się tylko piasek lub małe kamyczki. Trochę to pomaga, ale jeśli znajdziemy się w bardziej odludnym miejscu to będziemy zdani wyłącznie na siebie. Z czasem można wypracować sobie jakąś technikę wchodzenia pod górę po lodzie, ale jest to na pewno coś, bez czego mogę żyć.
Sypialni bez ogrzewania
Największy smaczek mojego pobytu w Tromsø zostawiłam na koniec. Sypialnia bez ogrzewania. ZA KOŁEM PODBIEGUNOWYM. Tak, dobrze przeczytaliście. Bardzo wiele norweskich domów i mieszkań ma nieogrzewane sypialnie. Jak powszechnie wiadomo spanie w chłodnym miejscu jest dobre dla zdrowia, więc teoretycznie to nie jest taki szalony pomysł. Jest tylko jedno „ale”. Norweskie budownictwo nieco różni się od polskiego i nie ma co tutaj szukać ścian o grubości kilkudziesięciu centymetrów z prawdziwej cegły. Znajdziemy raczej cienkie ściany, które średnio chronią przed zimnem. To wszystko sprawia, że gdy jest zimno i wilgotno (zwłaszcza wilgoć potęguje wrażenie zimna), w takiej nieogrzewanej sypialni robi się nie tylko chłodno, ale wręcz nieprzyjemnie lodowato. Jestem osobą, która uwielbia zimno i niskie temperatury mnie nie przerażają. Rzadko noszę czapkę zimą, no chyba, że jest -20 stopni. A jednak nawet dla mnie sypialnia bez ogrzewania jest czymś ekstremalnym. Pierwszy raz w życiu byłam zmuszona spać w skarpetkach, czego nie znoszę! Z chęcią wrócę więc do ogrzewanych budynków i spania bez trzech warstw ubrań na sobie.
A czy Wy macie swoją listę skandynawskich „dziwactw”, których Wam brakuje lub bez których spokojnie możecie żyć?
*Najpopularniejsza w Norwegii marka mrożonej pizzy
2 komentarze
Podpisuję się pod prawie wszystkim; a myślałam, że tylko ja się tak rzucam na warzywa po powrocie z Norwegii 😉
PS. Mi po jakiś dwóch latach udało się wypertraktować uruchamianie w zimie małego grzejniczka w sypialni, chociaż jak zasnę to mój Norweg i tak otwiera okno 😀
To widzę, że mamy podobne przeżycia co do norweskiego jedzenia 😀 A o spaniu z otwartym oknem w zimie już nie wspomnę…